5 Gdańsk Maraton 2019-04-14

14 kwietnia 2019
5 Gdańsk Maraton 2019-04-14

Dzień mija za dniem, kilometr za kilometrem, maraton za maratonem… spieszymy więc, by pokazać Wam relację z maratonu w Gdańsku, w którym uczestniczyła Ola i zrobiła mega wynik!

Opowiada Ola: 5 Gdańsk Maraton i mój piąty maraton. Do Gdańska dotarłam już w piątek, bo przecież maraton to wspaniała okazja na weekendowy odpoczynek. Mimo dobrego przygotowania zaczęłam mieć wątpliwości czy wynik, który planuję osiągnąć jest w moim zasięgu. W drodze po pakiet startowy mimo zimowej kurtki czułam, że za sprawą wyjątkowo silnego wiatru przeszywa mnie zimno, a dodatkowo od kilku dni zmagałam się z przeziębieniem. Z innymi zawodnikami śmialiśmy się, że organizator świetnie przygotował się dając w pakiecie m.in. zimowe czapki. Targi i odbiór pakietów odbywały się w hali Amber Expo. Na biegaczy czekał podgląd trasy w postaci filmu wyświetlanego na dużym telebimie, a także kilka stoisk zakupowych.

W dniu biegu ok. 6 rano otrzymałam wiadomość od znajomego, który również wybrał się na Gdański Maraton, że wiatr znacznie uspokoił się, a i nawet mamy o kilka stopni cieplej niż w poprzednich dniach. Uff ulżyło mi, nie zamarznę czekając na stracie.

Śniadanko, depozyt, rozgrzewka i czas na start! Ruszyliśmy, a mną jak zawsze miotały uczucia i łzy ekscytacji. Drugi kilometr, a tu już atrakcje w postaci przebiegania przez środek stadionu, Suuper! kilometry uciekały jak szalone. Trasa wiodła przez starówkę, park Reagana czy też ścieżkę rowerową wzdłuż linii brzegowej.

Po pierwszych 10km zastanawiałam się, czy nie biegnę zbyt szybko, bo średnio o 10sek na kilometr szybciej niż zakładałam, a przecież trzeba rozłożyć siły na cały dystans. Kolejne 10km nadal za szybko i wątpliwości czy utrzymam tempo do końca. 30km za mną, siły są, tempo bez zmian – to chyba dobry znak. 34km i moja rodzinka kibicująca nadal siły są, a tu niespodzianka od organizatora – telebim wyświetlający zdjęcia, (robione przez fotografa dzień wcześniej na ściance) kolejno przebiegających zawodników przez linię z pomiarem czasu. 37km i jak straaasznie wysoki wiadukt do pokonania (no ale trzeba dać radę, po pierwsze już końcówka, po drugie szkoda marnować wypracowanego tempa, a przecież życiówka na mnie czeka!) Krótka wymiana zdań z zawodnikiem, który miał już dość podbiegu (dasz radę biodra do przodu i mocna praca rąk- najlepsza metoda ). Zbiegamy z wiaduktu, a co tam… kolejne dwa kilometry z wiatrem w twarz, kilku zawodników przechodzi do marszu. Z naprzeciwka widzę biegaczy, którzy właśnie są na 40km, a wśród nich znajomego i już wiem, że trzeba dalej walczyć. Nawrotka, wiatr w plecy i już za chwilę będzie koniec, jest satysfakcja, uda się, byle nie potknąć się o własne nogi! Wbiegam na hale i już wiem, to się właśnie dzieje. Nowa życiówka 3.25.27! Jestem bardzo zadowolona, planem było złamać 3:30. Damian, który ukończył w czasie 3:17:04 (szacun) czekał już z browarkiem. Szybki wywiad dla lokalnej telewizji, strefa masażu i rozmowy: „to co na jesień poniżej 3:25 i poniżej 3:15? „. Nie jest to żadna deklaracja, ponieważ mówiłam sobie, że jak tylko osiągnę planowany wynik to rzucam maratony i przechodzę na przyjemniejsze biegi ultra, ale jednak zastanawiam się: Warszawa czy Poznań?

A ze swojej strony dodamy, bo Ola się nie pochwaliła, że zajęła 15 miejsce wśród kobiet na 342 startujące i czwarte w kategorii wiekowej! Wielkie gratulacje Ola, wiemy, że to nie jest Twoje ostatnie słowo